Czasem jeszcze czytam bajki. Nie mam co prawda pretekstu w postaci pacholęcia, które nimi miałabym epatować, jednakże wrodzona ciekawość mi nakazuje czasem do nich zajrzeć, zwłaszcza jeśli tekst jest o kotach i jest produkcji koreańskiej. Trzeba mi było sprawdzić, czy nie niesie ten tekst jakiegoś nie spotkanego wcześniej orientalizmu. Co prawda literaturę wschodnią znam, ale nigdy do bajek nie zaglądałam.
Z pewnym żalem stwierdzam, że „Szkoła kotów” jest pokłosiem niszczycielskiej fali globalizacji. Po prawdzie jej koreańskość przejawia się tylko w nielicznych ciapkach kolorytu lokalnego typu nazwy własne, bądź imiona bohaterów lub nieliczne odnośniki do lokalnej mitologii (i tak wyjaśnionej w tekście, więc zachodni czytelnik nie musi się obawiać, że przegapi sedno). Fantastycznej fabuły, obecności magii i kotów człekopodobnych, grających na gitarze, śpiewających i chodzących na dwóch łapach nie uznaję natomiast za rzecz typowo rdzenną. Wszak gro bajek w różnych zakątkach świata traktuje o sferze nadprzyrodzonej.
Natomiast fabuła, jak na bajkowe standardy jest dość skomplikowana (ale też mamy do czynienia z wielotomową historią, z której dopiero dwa tomy się pojawiły). Mnogość detali, komplikacje, wewnętrzna mitologia i historia kociej rasy stworzona od podstaw na potrzeby tekstu każą mi się zastanawiać czy dziesięciolatek to ogarnie. Magiczne koty walczące ze złem są do przyjęcia, ale dzieci opętane przez dusze kotów, które mylnie brane są przez dorosłych za dzieci autystyczne (pewnie wina szczepionek… :P) będą wymagać wyjaśnień. Czy dziesięciolatek wie co to autyzm?
Ale może ja byłam po prostu tępym dziesięciolatkiem, więc nie powinnam się porównywać? Pozostaje mieć zaufanie do autora, że ten wie co robi.
A powinien, skoro pisze tekst dla konkretnego adresata: swojego własnego dziecka, któremu chciał w ten sposób ulżyć po stracie ulubionego kotka. Konstrukcja opiera się na idei, że koty nie umierają, tylko odchodzą do szkoły, gdzieś z dala od ludzi i dopiero wtedy prowadzą barwną egzystencję walcząc przy okazji ze złem. Swoją drogą, ciekawe czy dziecko autora uwierzyło, i czy nie będzie miało pretensji, że było oszukiwane, że tak pozwolę sobie posiać defetyzm.
Mocnym punktem książki są autorskie ilustracje. To znaczy jak się do ich stylu przyzwyczaić. Bo z początku te koty jakieś zezowate mi się wydawały:



Bonus świąteczny, skoro o kotach mowa:
Kim Jin-Kyung „Szkoła kotów: Tajemnica kryształowej groty”, tłum. Edyta Matejko-Paszkowska, Czoj Sung Eun (Estera Czoj), Kwiaty Orientu, Skarżysko-Kamienna, 2013
Kim Jin-Kyung „Szkoła kotów: Magiczny prezent”, tłum. Edyta Matejko-Paszkowska, Czoj Sung Eun (Estera Czoj), Kwiaty Orientu, Skarżysko-Kamienna, 2014
Od „Ryżego Placka i trzynastu zbójców” Jan Tettera zilustrowanych przez Janusz Grabiańskigo nie wydaje się to lepsze. Zwłaszcza w sferze graficznej 🙂
No ładnie to wygląda 🙂